Żyjemy w społeczeństwie, w którym nauka odgrywa coraz większą rolę. Jest ogromna presja na zdobywanie i posiadanie wiedzy. Dziecko zasypywane jest niewyobrażalną ilością informacji, których nie potrafi pojąc ani przyswoić. Ale w tym edukacyjnym szaleństwie tkwi skaza, która jest ukrywana. Zapomina się, że nowoczesna wiedza zredukowana do wymogów nauki jest obojętna wobec moralności. Nie można nauką uzasadniać dobrych czy złych zachowań. Neutralność nauki w stosunku do świata wartości czyni ją bezbronną wobec ideologii. Pamiętamy taki czas, kiedy to komunizm, walkę klas uzasadniał pseudonauką o materialistycznym postępie historii…
Obecnie do szkół dobijają się ideolodzy, którzy usiłują wprowadzić „nowoczesną edukację seksualną”. Wykorzystują biologię, aby uczyć dzieci o seksie jako zabawie, o antykoncepcji czy aborcji jako normalnych zachowaniach ludzkich. Warto przypomnieć, że twórca rewolucji seksualnej, jakim był Alfred Kinsey, na którego wciąż powołują się tzw. seksuolodzy był naukowym szalbierzem. Wykazał to m. innymi słynny psycholog Abraham Maslow w książce „Kinsey – seks i oszustwo”. Może warto, aby ta pozycja zagościła w szkolnych bibliotekach?
A przecież dziecko jak powietrza potrzebuje relacji z osobą, której może zaufać. Staje się ona autorytetem, uczy zasad odróżniania tego co ważne od tego co nieważne, co dobre, a co złe. dziecko najwcześniej przyswaja te zasady w domu. Zwłaszcza relacje z mamą są kluczowe. Nigdy nie można żałować czasu na życzliwe rozmowy z dziećmi. Tworzenie sytuacji, w których rodzice są do późnych godzin dnia poza domem, jest wychowawczą zbrodnią wobec dziecka. Będzie ono bowiem poszukiwać zastępczych relacji uznania – w szkole, wśród nauczycieli, ale przede wszystkim wśród kolegów.
Ze względu na głębokie personalistyczne potrzeby dzieci istotną rolę w ich życiu szkolnym odgrywają wychowawcy. Mają oni duży wpływ na osobowość uczniów. Wychowawca jest w szkole najważniejszą osobą, bo też wychowawstwo jest jedyną trwałą relacją osobową.
Dzięki temu staje się w znacznej mierze punktem odniesienia dla życia moralnego ucznia. Wspomaga rodziców w trudnej funkcji formowania charakteru.
W projektach MEN-u pojawił się projekt, aby katecheci mogli być wychowawcami. Wzbudził on opór w różnych kręgach, nie tylko lewicowych. Jest paradoksem, że podważa się kompetencje wychowawcze katechetów, a uznaje apriori moralną wartość nauczycieli innych przedmiotów. A przecież w czym np. matematyk jest lepszy od katechety jako wychowawca? W takich opiniach tkwi coś znacznie groźniejszego. Krytycy tego prawa podważają wartość moralności chrześcijańskiej. Ale jeżeli ją wyrzucimy ze szkół, to czym one się staną?