W wileńskim seminarium duchownym przed II wojną światową rektor wygłosił krótkie przemówienie do kleryków, którzy rozpoczynali naukę. Mówił: „Nie przyszliście tu po to, abyście sądzili, że po studiach będzie pobożniejsi niż babka pod kościołem, która odmawia różańce, ale przeszliście tu po to byście głupot nie gadali”.
Jakże aktualne są te słowa w dzisiejszych czasach chciałoby się westchnąć. Ale tamto przemówienie rodzi pytanie poważniejsze. Gdzie dzisiaj można się nauczyć niegadania głupstw? Która uczelnia oferuje program seminarium wileńskiego? Gdzie są dziś profesorowie wyższych uczelni, którzy mają odwagę przeciwstawić się brakowi elementarnej logiki, tak jak to przed wojną uczynił znakomity logik prof. Jan Łukasiewicz. Uważał, że za postawą, w której każdy mówi co chce i proponuje tezy bez jakiejkolwiek argumentacji, kryje się po prostu niemoralność. Pisał, że ci którzy tak mówią …”czynią to celowo, bo toporne narzędzia intelektualne lepiej pasują do nieczystych interesów”.
Więc gdzie jest ocalenie, jak pytał poeta? Tkwi ono w prawdzie. A gdzie jest prawda? Najgłębiej jest w Tym, który jest źródłem prawdy. Dlatego rektor seminarium mógł powiedzieć klerykom, że ucząc się niezmiennej nauki Chrystusa, będą najbardziej odporni na fałsz. Ale wystąpienie z taką tezą dzisiaj wymaga odwagi, bo od czasów rewolucji francuskiej odwoływanie się do prawdy Boga stało się czymś nienaukowym. A przecież jest odwrotnie! Nauka bez prawdy Bożej jest tworem bez zasad. I dlatego, jak słusznie zauważa Benedykt XVI, staje się nieustannym źródłem relatywizmu. Jeżeli nauka jest ważniejsza niż prawda, to pozwala ona nam dokonywać interpretacji na miarę ludzkiego rozumu, czego przykładem jest fakt, że Biblia Lutra, źródło kultury niemieckiej, została już poprawiona 18000 razy, jak pisze Werner Fuld w „Krótkiej historii książek zakazanych”.
W oderwaniu od logiki każdy może mówić nieodpowiedzialnie, jak to się przytrafiło ministrowi nauki, który w wywiadzie mówił, że w ciągu paru dni wakacyjnego odpoczynku „przeczytał wiele książek i dużo rzeczy przemyślał na nowo”. A co przemyślał? Otóż minister doszedł do wniosku, że trzeba polskie państwo wymyślić na nowo, bo zmiany kadrowe nie są ważne! Na takie dictum odpowiedział już Stanisław Wyspiański „Tak, by nam się serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy. A tu pospolitość skrzeczy…”. I skrzeczy. W dalszej części wywiadu dowiadujemy się, jaki to wallenrodowski dylemat rozwiązała w sejmie Polska Razem, gdy głosowała nad ustawą o sądach. Pan Minister mówi, że jego partia popierała złą ustawę czyniąc jednocześnie starania, aby nie weszła w życie.
Jeżeli zatem minister był jednym z inspiratoratorów prezydenckich wet, to przyczynił się do postawienia Urzędu Prezydenta w logicznej sprzeczności, jak to przytomnie zauważyła p. prof. Pawłowicz. Prezydent bowiem będzie autorem ustaw, które po uchwaleniu przez Sejm będzie sam oceniał. A przecież, jeżeli nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie, to jak z tej sprzeczności wybrnie Prezydent? Czy i w jakiej mierze uzna podmiotową rolę Sejmu?