Modnym stał się ostatnio temat prawa. Pojawiło się wielu samozwańczych ekspertów w tej dziedzinie. Dlaczego? Czyżby z pragnienia sprawiedliwości w polskim narodzie? A może z faktu, że po 1989 roku ilość prawników wzrastała w postępie niemal geometrycznym? Może ze świadomości, że nieznajomość prawa szkodzi? Te sugestie oczywiście nie są zbyt przekonujące.
Bardziej przybliża nas do prawdy znana anegdota z czasów zygmuntowskich. Otóż zapytano królewskiego błazna Stańczyka, jaki zawód w Polsce jest najbardziej powszechny? Odpowiedział, że jest nim medyk, ponieważ każdy wie jak leczyć swoją chorobę. Jeżeli dzisiaj mamy taką sytuację, że wielu stara się być ekspertami prawa, to parafrazując Stańczyka, dlatego, że z autopsji znają przepisy, które przekroczyli i nie chodzi tu bynajmniej o przekraczanie ograniczenia prędkości. O, jak bardzo oni pragną by w legislacji nic się zmieniło! Dotyczy to nie tylko kasty sędziów, ale wielu tych, którzy uważali że bez-rząd poprzedniej ekipy będzie trwałym znamieniem „tego kraju”. Dla nich stan, w którym minimalizuje się odpowiedzialność i utrzymuje przywileje jest celem samym w sobie.
W ten prawny wir włączył się niespodziewanie prezydent. Jego seria sprzeciwów, zamiast uspokoić sytuację społeczną, dolewa oliwy do awantur opozycji totalnej, zwłaszcza, że uzasadniania decyzji są nieprzekonujące. Podkreśla się, że prezydent miał prawo zastopować działania rządu, bo został wybrany w wyborach powszechnych milionami głosów. A przecież bez poparcia PiS nie byłoby tylu tych głosów. Głosowałem na pana Dudę tylko dlatego że miał rekomendacje PiS. Podjęte odmowne decyzje oddzielają prezydenta od rządu i wyborców PiS. Prowadzą ku jakiejś nieokreślonej „trzeciej drodze”. To może być pokusą, a tymczasem utrwalają się przywileje beneficjentów systemu, który nastał w Polsce po roku 1944 i 1989.
Styl w jakim prezydent ogłasza swoje kolejne veto jest niewłaściwy. Podważa publicznie zaufanie do działań rządu uderzając w ministrów sprawiedliwości i obrony, a więc w osoby, które są celem najsilniejszego ataku tak wielu wrogów Polski. Zostają wyrażone, jak się okazało, bez uprzedzenia i prób rozmów z rządem. Jeżeli można zadzwonić do Paryża czy Berlina, jeżeli można polecić do Nowego Jorku czy Etiopii, to dlaczego nie można spotkać z ministrami własnego rządu, by porozmawiać, przedstawić zarzuty i argumenty, by poza mediami i wypracować wspólne stanowisko? Negować publicznie jest łatwo, ale zbudować będzie trudno.
W końcu chciałbym zaznaczyć, że ja też mam prawo. I jest ono bardziej podstawowe niż prawo jakiegokolwiek urzędnika. Mam prawo do roztropnego prezydenta i uczciwych ministrów, do współdziałania wszystkich ośrodków władzy w umacnianiu suwerenności wewnętrznej i zewnętrznej. Mam prawo do Polski sprawiedliwej i bezpiecznej a także do godnego obchodzenia świąt narodowych. Mam prawo do tego, by pragnienia odbudowy wyrażone w wierszu Leopolda Staffa w 1946 roku: „Będziemy znowu mieszkać w swoim domu, Będziemy stąpać po swych własnych schodach” stawały się rzeczywistością…