Z dużym medialnym zainteresowaniem odbył się pogrzeb pułkowników Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej, Ignacego Matuszewskiego i Henryka Floyar-Rajchmana. Ich ciała zostały przewiezione z USA, by spocząć tu, gdzie zawsze pragnęli być, w Polsce.
dr Andrzej Mazan, Nasz Dziennik, 1.12.2016
Pochowano ich z honorami w kwaterze żołnierzy poległych w wojnie z Rosją, na Wojskowym Cmentarzu na Powązkach. Dobrze się stało, że nie znaleźli miejsca w tzw. alei zasłużonych, by nie uwiarygadniać tych, którzy na to nie zasługują. Budzi się jednak uzasadniony żal, że Rzeczpospolita nie ma nekropolii, w której byłoby miejsce dla tych, których życie było wyznaczone bezkompromisową miłością do Polski.
Jak przez ołowianą mgłę, z zaprogramowanej niepamięci, przebijają się do naszych serc żołnierze-bohaterowie. A my z trudem ich przyjmujemy. Może dlatego, że nie potrafimy udźwignąć ich wielkości, że przypominają o zwykłych obowiązkach wobec wspólnego domu? A przecież chodzi nie tylko o to, by podjąć ich testament, że Polska wymaga cierpienia, ofiary, heroizmu, krwi, ale nade wszystko o to, by kontynuować, wyznaczoną przez nich drogę do niepodległego bytu. Warto podjąć starania, by bogate życie i twórczość Ignacego Matuszewskiego przybliżać Polakom. To człowiek, który wszystko oddał walce o suwerenną Ojczyznę. Przypomnę tylko, że płk Ignacy Matuszewski był jednym z ważniejszych autorów zwycięstwa nad bolszewicką zarazą w roku 1920. Historycy podkreślają świadectwo Józefa Piłsudskiego, że warszawska victoria była możliwa, ponieważ Polacy znali zamiary agresorów. Wojskowy wywiad, którym kierował płk Matuszewski złamał sowieckie szyfry.
Matuszewski razem z Floyar-Rachmanem w wojennych warunkach klęski wrześniowej roku 1939 zorganizował transport do Francji 85 ton polskich rezerw złota, jakie było w sejfach Banku Polskiego. Uchronił je od grabieży niemieckiej i sowieckiej. Przez Rumunię, Morze Czarne, Turcję, Syrię, Morze Śródziemne przewiózł nienaruszony skarb i oddał premierowi Władysławowi Sikorskiemu, który niestety tego złota nie ustrzegł. Jakże przydałoby się w ciemnej nocy okupacji… Matuszewski nie był sentymentalny. Był przenikliwy, bardzo trzeźwo oceniał sytuację polityczną, nie miał kompleksów wobec nikogo, ani też nikogo się nie bał. Leży przede mną jego książka wydana w roku 1937 pod tytułem „Próby syntez”. Jest wyborem tekstów publicystycznych napisanych na przestrzeni 15 lat niepodległości. Przebija przez nie jedna idea, która spajała wszystkie działania autora. Było nią przekonanie, że suwerenność wyznacza przede wszystkim silne wojsko oraz świadomość mieszkańców, że Ojczyzna jest miejscem bezpiecznym, które daje możliwość godnego życia.
Za dążenie do takich celów został odrzucony przez środowisko sanacyjne. Także generał Sikorski go odepchnął. Zmuszony został do emigracji za ocean. Tam kontynuował walkę o niepodległą i integralną w swych granicach Polskę, bo Ojczyzna była dla niego depozytem nienaruszalnym. Za swą postawę był szykanowany przez Amerykanów. Wszystkie upokorzenia cierpliwie znosił ze względu na żarliwą miłość do Polski. Ona dawała mu siłę do niestrudzonego wysiłku i ona czyniła go wolnym wobec wszystkich.