Coraz częściej w miejscach publicznych spotykamy się ze zjawiskiem, które można nazwać agresją słowną. Mijając grupy młodzieży gimnazjalnej i starszej, słyszymy mimo woli fragmenty ich rozmów. Uderza w nich częste używanie słów wulgarnych. Charakterystyczne w tych zasłyszanych rozmowach jest to, że, nie zważając na osoby trzecie, wypowiadają głośno i bez skrępowania brutalne słowa i frazy.
dr Andrzej Mazan, Nasz Dziennik, 22.09.2016
Nie zawstydza ich ani obecność osób starszych, ani kobiet, ani dziewcząt. A wręcz przeciwnie: młode panienki w towarzystwie chłopców, a nawet same, posługują się okropnym językiem. Ordynarna mowa stała się wśród młodzieży zjawiskiem powszechnym.
A przecież, cóż można wyrazić przez takie słowa? Czy one w jakiś sposób przybliżają rzeczywistość, łączą rozmówców, czy też oddalają? Co komunikują młodzi ludzie, używając w swoich rozmowach wulgaryzmów? Z moich obserwacji wynika, że kryje się za tym źle maskowana bezradność wobec wymagań dojrzałości. Łatwo przyjmują za wartość, to, co nią nie jest. Używanie wulgarnych słów jest często dla nich miarą znaczenia społecznego. Przed dwudziestu laty uczyłem religii w technikum i szkole zawodowej. Na którymś spotkaniu w klasie trzeciej szkoły zawodowej opowiadałem im o wrażliwości językowej św. Stanisława Kostki (czy on dzisiaj w jakikolwiek sposób jest atrakcyjny dla młodych?). Między innymi mówiłem im, że mdlał, gdy przy nim wypowiadał się wulgarnie. Klasa zareagowała śmiechem, a któryś z uczniów dodał, że w ich otoczeniu nigdy by nie wstał.
Przez dwadzieścia lat subkultura brzydoty słownej rozpowszechniła się. Stała się codziennością. Młodzież znajduje wzorce nie tylko w komiksach, grach, filmach i na koncertach, ale widzi i naśladuje wielu dorosłych prezentujących brak wychowania, którego cechą charakterystyczną jest wulgarność. Wypierana jest silnie z życia społecznego skromność, niewinność i czystość. Jednak przykład św. Stanisława Kostki, trudny dziś do zrozumienia przez młodych, przypomina właściwą normę postępowania. Czysty język jest naturalnym składnikiem ludzkiej kultury.
Z przeklinaniem jest jak z paleniem. Obecność raniących słów jest równie wszechogarniająca jak dym papierosowy. Wobec powszechności zjawiska mam prosty postulat wychowawczy. Warto przywrócić przestrzenie czystego słowa. Trzeba zacząć od domu rodzinnego, w którym dzieci od rodziców mają przejmować dbałość o język i szacunek dla osób. Marzy mi się, aby w szkole i w innych publicznych miejscach pojawiły się enklawy, w których nie używa się złych wyrażeń. Wymaga to wytworzenia pewnej mody na ostracyzm wobec tych, którzy usiłują zdominować życie społeczne przez słowną agresję. Warto zachęcać do tego młodzież. Chodzi o to, aby pokonać bezwstyd, przywrócić smak skromności i powściągliwości. Marzą mi się kawiarnie z napisami – „Proszę u nas nie mówić brzydko”. Chciałbym, aby w miejskiej komunikacji pojawiły się też takie wezwania. A może media wprowadziłyby prostą zasadę, że nie cytują polityków ani celebrytów wypowiadających się agresywnie. Będzie to dużym wkładem w uzdrowienie kultury społecznej…